Zaloguj

Aktualności



2015-05-28
TUŻ PO..........NEPAL.
Mieszkaniec Ząbek w misji ratowniczej.

Rozmowa z MARIUSZEM FORNALSKIM służącym w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr.15 w Warszawie - Grupa Poszukiawczo-Ratownicza. Pan Mariusz jest Ząbkowianinem.
Brał udział w wielu Akcjach Ratowniczych w Polsce, na Haiti w 2010 roku, a obecnie powrócił z Nepalu gdzie jego formacja brała udział w misji ratowniczej. W Nepalu w wyniku najsilniejszych od 81 lat wstrząsów, śmierć poniosło co najmniej 8653 osoby, a rannych zostało co najmniej 20 000 osób.

 

F.Z- Witamy w kraju!
M.F- Witam.

F.Z.- Kto organizuje czy koordynuje wyjazd na takie misje ratownicze?

M.F.- Całą logistykę wylotu na misję koordynuje komórka przy Komendzie Głównej Państwowej Straży Pozarnej w Warszawie. W Polsce jest 5 grup ratowniczych: warszawska, gdańska, nowosądecka, łódzka, poznańska. Razem tworzymy tzw. "Grupę ciężką" HUSAR certyfikowaną przez ONZ. Certyfikacja odbywa się co 5 lat .

F.Z.- Czy głównie te grupy są złożone z pracowników straży?

M.F.- Tak, tylko pracownicy straży. Procedura selekcji do misji zagranicznych jest bardzo długa. Trzeba przejść m.in. badania medyczne, psychologiczne, szczepienia, oraz szkolenia.

F.Z.- Jak szybko zapada decyzja o wylocie na misję?

M.F.- Dość szybko. Wszystkie procedury takie jak m.in.zgoda pani minister oraz komendy głównej następują błyskawicznie. W tym wypadku to rząd Nepalu występuje o potrzebę pomocy lub kraj, w którym zdarzenie miało miejsce. Musi również określić jakiego rodzaju ta pomoc ma być: jedzenie, picie, namioty, lekarstwa czy ekipy poszukiwawczo- ratownicze lub medyczne. Cały rok mamy rozpisany na dyżury. Tego miesiąca dyżur miała Warszawa i Gdańsk. Z tych dwóch jednostek składał się głównie nasz kontyngent. Z innych województw dołączyli do nas ratownicy medyczni i ekipy z psami. Razem było nas 81 osób w tym 31 z Warszawy. Trzęsienie ziemi nastąpiło w Nepalu około godz. 11.00 – 12.00. O godzinie 15.00 postawiono w stan gotowości wyjazdowej wszystkie ekipy w Polsce, a o godzinie 19.00 dostałem informację, że mam się stawić do pracy o godz. 22.00 i że będzie wylot. Do godziny. 5.30 dotarły do naszej jednostki w Warszawie, pozostałe ekipy z kraju gdzie był punkt koncentracji, o godz 6.00 pojechaliśmy na lotnisko gotowi do wylotu i po załatwieniu wszystkich formalności lotniskowych, wylecieliśmy do Nepalu. Myślę, że mieliśmy ze sobą ok 12-14 ton sprzętu.

F.Z.- Czy rezygnacja z takiego wyjazdu jest możliwa?

M.F.- Co rok podpisujemy zgodę na gotowość do udziału w misjach zagranicznych. Ale pewnie powody rezygnacji mogą być różne np. zdrowotne, rodzinne lub po prostu można mieć w tym okresie " doła". No cóż, jesteśmy tylko ludźmi ( śmiech). Lecz w praktyce to się nie zdarza, może jakieś jednostkowe przypadki.

F.Z.- No i Nepal, a konkretnie?

M.F.- Katmandu. Po wylądowaniu dostaliśmy się do lokalnego, wojskowego "cargo". Tam później przywieziono nasze rzeczy. Dostaliśmy od wojska kilka ciężarówek oraz autobus. Zapakowaliśmy się i wywieziono nas do szkółki czy Akademii Wojskowej. Tam zainstalowaliśmy się na terenie boiska.

F.Z.- Jakie były Pana pierwsze wrazenia?

M.F.- Jadąc do bazy wojskowej, widzieliśmy pojedyńcze zburzone budynki. Ludzie koczowali na ulicy pod płachtami, namiotami, w samochodach. Bali się wchodzić do budynków.

F.Z.- Kiedy przystąpiliście już do swoich prac ratowniczo- poszukiwawczych, jaka była reakcja Nepalczyków?

M.F.- Ludność jest specyficzna. Polacy widząc, że trzeba kopać przejście, to zaczeliby kopać, a im to nie przeszkadzało. Stali i przypatrywali się, jak my robiliśmy dostęp do zwłok dla wojska czy ekip nepalskich.

F.Z.- Może w ich mentalności to wyraz szacunku dla Waszych kompetencji?

M.F.- No nie wiem?! Ogólnie Nepalczycy to ludzie bardzo rodzinni, religijni. Na każdym kroku czuć było, że są wdzięczni za to co robimy.

F.Z.- Czy mieliście ze sobą tłumaczy?

M.F.- Nie było takiej potrzeby. Duża częsć Nepalczyków mówi po angielsku. Jest to kraj żyjący w większosci z turystyki. Nie wiem czy są to byłe kolonie czy protektoraty angielskie. Wskazuje na to ruch lewostronny oraz oznakowania w tym języku. Często nawet człowiek wyglądający w naszym rozumieniu "na lumpa"potrafi rozmawiać nawet 8 ośmioma językami!

F.Z.- Czy spotykaliście grupy z innych krajów?

M.F.-Tak. Jak przyjechaliśmy, spotkaliśmy Holendrów ale później się z nimi mijaliśmy. Holendrzy mieli ze sobą bardzo fajne pieski "maliniaki".

F.Z.- .(..?!)

M.F.- Owczarki Belgijskie to bardzo szybkie, zwinne psiaki. Niższe niż nasze labradory, bardziej wilkowate.

F.Z.- Kto koordynuje czy ustala rejony poszukiwań dla wszystkich ekip?

M.F.- Ogólnie "sztabem generalnym jest ONZ", są do tego wyznaczeni ludzie. U nas jeźdźił rekonesans z mapami i poszukiwali miejsc ewentualnych działań ratowniczych, nanosili koordynaty na GPS. Wszystkie grupy certyfikowane zostawiają na budynkach czy ich pozostałościach informacje o wynikach poszukiwań np. "W tym budynku było 10 osób. Znaleziono 6 zwłok, 2 osoby uratowano, 2 osoby są zaginione."

F.Z.- Jakby Pan porównał trzęsienie ziemi na Haiti w 2010 roku a w Katmandu?

M.F.- W 2010 epicentrum było pod stolicą Haiti, a Katmandu leży około 80 km od Dystryktu Gori, w którym nastapiły główne wstrząsy. Poza tym budowle na Haiti były w większości zbudowane z żelbetu i po wstrząsach składały się płyty, tworząc przestrzenie, w których mogli przeżyć ludzie. Zniszczone były całe kwartały ulic, byliśmy tam 11 dni.

W Katmandu domy zbudowano z miękkiej cegły, łączonej ze sobą materiałem podobnym do gliny. Starówka nie była restaurowana od bardzo dawna, także po wstrząsach cała dzielnice zamieniła się w gruz.Dzieła zniszczenia dokończy prawdopodobnie nadchodząca pora deszczów monsunowych. Popękane czy uszkodzone domy może zabrać woda. Krawężniki mają tam wysokość 40 – 50 cm. Podczas deszczu ulice zmieniają się w rwące potoki. Jest to ogromna siła. Wszyscy powinniśmy pomóc tym biednym wspaniałym ludziom. Ogrom tej tragedii jest niewyobrażalny.

F.Z.- Czy są jakieś nowe technologie pomocne w tego rodzaju akcjach?

M.F.- Oczywiście, mamy do dyspozycji geofon. Ustawia się go na gruzowisku i odbiera sygnały w paśmie od 1 do 3000HZ. Jeśli np. ktoś stuka albo próbuje wydobywać jakikolwiek dzwięk – urządzenie to wychwytuje. Z najnowszych technologii jest bio- radar, który rejestruje nawet akcję serca, ale na razie go nie mamy – może w niedalekiej przyszłości. Z tego co wiem, nasi specjaliści są zainteresowani tym urządzeniem.

F.Z.- A co z wstrząsami wtórnymi?

M.F.- Wstrząsy wtórne przeżyliśmy kilkakrotnie – były dość poważne. Podobno jakaś ekipa ratowników nepalskich została zasypana. Zabezpieczamy się stawiając teodolit. Jest to taka skrzyneczka z wziernikiem, który jest ustawiony na jakiś punkt. Osoba obserwująca patrzy czy punkt ten się porusza czy nie. Są też sygnały dźwiękowe, np. 3 gwizdki to konieczność ewakuacji.

F.Z.- Jak długo trwały poszukiwania?

M.F.- Misję ratowniczo – poszukiwawczą kazano nam zakończyć po 4 dniach. Tam wojsko zakończyło poszukiwania. Zaczęła się misja humanitarna. Umożliwienie dostępu do zwłok, które owijano w białą tkaninę, a następnie palono. Część naszej ekipy udała się do wiosek w góry, ale bardzo szybko skończyły się leki, bandaże, opatrunki – tak wielka była potrzeba tego rodzaju środków. Z tego co wiem Komenda Główna chce stworzyć korpus stricte medyczny.

F.Z.- Jest Pan młodym człowiekiem posiadającym rodzinę, dzieci. Czy nie ma Pan jakichkolwiek wątpliwości? Przecież to ogromne ryzyko. Jak radzicie sobie z emocjami,stresem?

M.F.- Póki co jestem w jednym kawałku i w dobrym zdrowiu (śmiech). Ale tak poważnie, nie jest do śmiechu. Podczas udostępniania wojsku zwłok 2- letniego dziecka, człowiek zadaje sobie pytanie- "a co u mnie?". Tam poziom życia jest nieporównywalnie niższy niż w Polsce. Mieliśmy zakaz dawania dzieciom "czegokolwiek". Dzieci jak to dzieci na całym świecie- pozbiegałyby się wszystkie z okolicy – a to utrudniłoby nam pracę. Ale jak się zobaczyło jakieś dziecko w szpitalu przy rannych rodzicach, to się dawało czekoladę, chrupki chlebek czy picie. Biedne te dzieciaczki. Po każdej akcji możemy prosić o pomoc psychologa, ale to zdarza się bardzo rzadko . Wyjeżdżający na misję, to nie są przypadkowi ludzie. Znamy się wszyscy ze szkoleń i ćwiczeń w Polsce i zagranicą .Większość jest z Warszawy, innym razem z Gdańska czy Łodzi, po kilka osób z i inych województw w różnych proporcjach. Mamy ze sobą bardzo dobry system komunikacji, najważniejsza jest rozmowa. Po trudnych akcjach omawiamy szczegóły, co było dobrze, co źle, co trzeba poprawić. Poruszamy nieprzyjemne tematy smierci. Wszystko trzeba przepracować. To najbardziej skuteczna psychoterapia. Znamy się na tyle dobrze, że podczas akcji, wiemy kto może podejść, kto się czuje tego dnia silnym, a kogo trzeba wesprzeć. Każdy każdego może zastąpić. Wszyscy uciekaja od ognia, a strażak biegnie do ognia. To odruch po latach szkoleń.

F.Z.- Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

Żyjemy w czasach, gdzie na świecie coraz większą wartością jest mieć niż być, gdzie różni przebierańcy uzurpują sobie prawo do nazywania się człowiekiemn i tworzą konflikty, gdzie grecka eudajmonia jest pustosłowiem, a takie pojęcia jak człowieczeństwo, współczucie, więź międzyludzka, wsparcie, poświęcenie, pomoc, empatia – niedługo będą pojęciami, które aby  zrozumieć, trzeba będzie poszukać w Wikipedii w dziale "zaawansowane". Ale dzięki takim ludziom, o których mowa w tym wywiadzie, te pojęcia są trwałe i najważniejsze w kosmosie. Dobra materialne, za którymi tak gonimy, są ulotne i bez znaczenia, bo i tak wcześniej czy później je zostawimy.

A teraz Panie i Panowie pochylmy się i czapki z głów! I długo zostańmy w tej pozycji.

 

Rozmowa i komentarz

Andrzej Rosiński

 

Jeśli chcą Państwo  pomóc, wszystkie potrzebne informacje znajdą Państwo na stronie 

www.unicef.pl


 







Pozostałe wpisy


Korzystamy z plików cookie tylko w stopniu niezbędnym do działania strony. Możesz je zablokować poprzez zmienę ustawień przeglądarki.
Więcej o zasadach przetwarzania danych w "Polityce prywatności". wiem, zamknij